Interesuje mnie

Czy Wrocław to miasto zieleni?

Rozmowa z dr Iwoną Bińkowską, historykiem sztuki, autorką książki "Natura i miasto. Publiczna zieleń miejska we Wrocławiu od schyłku XVIII do początku XX wieku"

Rozmowa z dr Iwoną Bińkowską, historykiem sztuki, autorką książki "Natura i miasto. Publiczna zieleń miejska we Wrocławiu od schyłku XVIII do początku XX wieku".

Czy Wrocław to miasto zieleni?

Przekornie mogłabym odpowiedzieć, że tak, ponieważ zupełnie została zapomniana sztuka ogrodowa. Jeżeli spojrzy się na odnowione tereny Wyspy Piaskowej, parki czy trawniki osiedlowe, to rzeczywiście można powiedzieć, że są zielone - i nic więcej. To jest charakterystyczne dla naszego odbioru przyrody w mieście, którą utożsamiamy tylko z zielenią, co świadczy o tym, jak bardzo przyzwyczailiśmy się do ubogich kompozycji składających się głównie z trawy, paru krzaczków czy drzewek. Jednak odpowiadając zupełnie poważnie na to pytanie, muszę stwierdzić, że z zielenią w naszym mieście jest fatalnie. Ciągle bazujemy na tym, co zostało nam po Niemcach. Deweloperzy sytuują swoje inwestycje najchętniej w pobliżu starych parków, "przytulając się" do tego, co już istnieje. Zieleń osiedlowa to najczęściej rachityczne drzewka lub trawnik pomiędzy parkingami. Oczywiście samą obecność zieleni na osiedlach wymuszają pewne normy, ale wszystko zależy od tego, jak się je potraktuje. Zupełnie inaczej będzie wyglądało bujne skupisko drzew w centralnej części osiedla, a inaczej rozparcelowane trawniczki pomiędzy parkingami i placem zabaw. To zupełnie inne jakości. Współcześnie nie tworzy się już kompozycji ogrodowych, tylko obsiewa wszystko trawą, żeby było jak najmniej kłopotów. Jeżeli sadzi się drzewa, to najchętniej iglaki, by nie gubiły liści, które trzeba potem sprzątać. Dotyczy to zarówno prywatnych inwestorów, jak i polityki prowadzonej przez miasto.

 

Tematem Pani książki jest przede wszystkim XIX wiek. Czy wtedy inaczej traktowano temat zieleni miejskiej?

Wiek XIX był wiekiem kolorów; w tamtym okresie we Wrocławiu tworzono olbrzymie kompozycje kwiatowe: geometryczne lub rabaty - to zależało od mody i od czasu, kiedy powstawały. Kiedyś takie kompozycje były właściwie przy każdym gmachu użyteczności publicznej, to była norma. Nic z tego nie zostało, bo takie rośliny najłatwiej ulegają zniszczeniu. Kwiaty prędzej czy później przekwitają; jeżeli to nie są byliny, wtedy na drugi rok już się przecież nie odradzają. W XIX wieku przy Wzgórzu Ceglarskim były specjalne szklarnie, w których hodowano rośliny egzotyczne, wystawiane potem w donicach wzdłuż słynnej Promenady - trasy spacerowej biegnącej wokół centrum. Oczywiście, jak się przejrzy starą prasą codzienną, to można zauważyć, że również w tamtych czasach co pewien czas donoszono o tym, że gdzieś zniszczono nasadzenia, zdewastowano ławki, ale starano się z tym walczyć. Do poszczególnych parków byli przypisani konkretni ogrodnicy, którzy poza tym, że przycinali, sadzili, pielęgnowali zieleń, to jeszcze pilnowali tego terenu i na bieżąco naprawiali szkody. Poza tym byli to ludzie emocjonalnie związani z tymi miejscami, bo jeżeli ktoś pracuje nad czymś latami, to stara się, żeby później nie uległo to zniszczeniu. W tej chwili czasy są zupełnie inne, a rozwiązania być może bardziej praktyczne. Miasto organizuje przetargi, zleca firmom koszenie trawników, a pracownicy - jak już uporządkują jedno miejsce - przenoszą się w inne. Brakuje takiego indywidualnego podejścia.

 

Tych dobrych emocji przy tworzeniu wrocławskich miejsc zieleni kiedyś było więcej, bo jak można przeczytać w Pani książce, niektóre parki zawdzięczamy prywatnym darczyńcom.

Publiczne parki miejskie tworzyły władze, tylko w różny sposób pozyskiwano tereny. Grunt pod park Południowy został podarowany miastu przez Juliusa Schottländera. Jeżeli zadamy sobie pytanie, dlaczego tak chętnie oddał on miastu ponad 20 ha z przeznaczeniem na park, to odpowiedź jest prosta: bo całe Krzyki i Partynice do niego należały. Schottländer planował parcelację całego terenu i sprzedaż na prywatne działki budowlane, ale chcąc podwyższyć ceny, wymyślił w tym miejscu park, ponieważ sądził, że podniesie on atrakcyjność tych terenów i przyciągnie bogatych kupców. Z kolei park Szczytnicki w znacznym stopniu powstał dzięki mniejszym darowiznom i zapisom testamentowym. Począwszy od lat 50. XIX wieku aż do 1945 roku co jakiś czas dodawano do niego kolejny fragment i tworzono nowe kompozycje parkowe.