Interesuje mnie

Czy Wrocław to miasto zieleni? - strona 2

 

Co robić w czasach kiedy brakuje takcih darczyńców?

Współcześnie najwięcej zależy od polityki prowadzonej przez władze miasta. Wróćmy do przykładu Promenady. Każdy, kto spojrzy na plan miasta, widzi, że wokół historycznego centrum jest szeroki pas zieleni, który układa się w zamknięty krąg. Utworzono go na początku XIX wieku na terenie dawnych fortyfikacji wojskowych, co oddaje sposób myślenia dawnych urzędników. Przecież również tamte, świetnie zlokalizowane tereny można było rozparcelować, co zapewne zrobiono by teraz, i sprzedać, ale wtedy, kosztem braku wpływów do kasy miejskiej i dużych nakładów, znaczną ich cześć przeznaczono na tereny spacerowe. To jest właśnie przykład perspektywicznego myślenia zgodnego z potrzebami nie tylko zamożnych.

 

 

mieszkańców. Co z tego, że w miastach powstają nowe osiedla mieszkaniowe z obowiązkowymi skwerami i ławeczkami, skoro (co widać wyraźnie zwłaszcza w Warszawie czy Moskwie) są one w wielu przypadkach dostępne tylko dla lokatorów, a od reszty miasta oddzielają je płoty i ochrona? Miastu najwięcej powinno zależeć na tworzeniu miejsc dostępnych dla wszystkich, żeby zieleń nie stała się luksusem dla bogatych. To nie jest przypadek, że kiedyś powstał park Południowy, Wschodni czy Zachodni, a w pewnym momencie również Północny - tak nazywano park na placu Staszica. Już same te nazwy świadczą o tym, że starano się je tak rozmieszczać, żeby każdy, bez względu na to, w której części miasta mieszka, miał do nich dostęp.

 

Nie wszędzie w mieście można sadzić roślinność, zwłaszcza w śródmieściu, gdzie są wąskie ulice i brakuje miejsca. Co wtedy?

Tam, gdzie rzeczywiście brakuje miejsca, można wprowadzać np. kompozycje pionowe. Wystarczy spojrzeć na Muzeum Narodowe, które jest porośnięte winobluszczem - najbardziej popularną rośliną pnącą, niewymagającą specjalnych nakładów finansowych czy specjalnej pielęgnacji. Innym rozwiązaniem mogą być kompozycje na dachach czy to, co niedawno wprowadzono na ulicy Oławskiej - kompozycje w donicach, które z kolei trzeba odpowiednio pielęgnować i umieć się z nimi obchodzić, ale zawsze jest to jakieś rozwiązanie. Kto powiedział, że zieleń w mieście to zawsze muszą być drzewa i trawniki? To, co ludziom jest potrzebne, to nie tylko przyroda ożywiona. Np. w miejscach, w których już zupełnie nie da się niczego posadzić, można zastosować coraz popularniejsze na świecie rozwiązania inspirowane japońskimi ogrodami suchego krajobrazu, gdzie wystarczą skały, żwir, mchy, trawa i porosty, które nie wymagają dobrego nasłonecznienia. Nawet w ciemnych miejscach, poprzez wprowadzenie elementów przyrody nieożywionej, człowiek od razu lepiej się czuje. Nie zawsze musi być zielono. W Górach Świętokrzyskich całe obszary są pozbawione roślinności, a jednak robią na nas wrażenie.

 

Czy kiedyś w śródmieściu było więcej przyrody?

Tu zawsze była zwarta zabudowa, dopiero w XIX wieku zaczęto myśleć o tym, żeby nawet w te najwęższe uliczki i place wprowadzać zieleń. Zaczęto sadzić drzewa na Rynku, na placu Solnym, przy kościele Urszulanek na placu Nankiera, przy kościele św. Elżbiety. W pewnych miejscach zieleń sadzono nawet trochę na siłę, tworząc place i skwery. Pierwszy wrocławski skwer powstał przy ulicy Pomorskiej.

Wrocławskie skwery kojarzą mi się przede wszystkim z tabliczkami "Nie deptać trawników" czy "Szanuj zieleń", tymczasem na Zachodzie trawniki w mieście są przede wszystkim dla ludzi. Z pewną zazdrością patrzę na Wiedeńczyków, którzy niemal pod samym Ratuszem leżą na trawie, czy Berlińczyków, którzy w pobliżu Reichstagu urządzają rodzinnego grilla...
Widoczna na Zachodzie swoboda wypoczywania z rodziną na trawnikach w środku miasta wywodzi się z tradycji anglosaskiej, bo to oni ze względów klimatycznych trawniki zawsze mieli i nie musieli specjalnie o nie zabiegać. Parki, które powstawały na kontynencie, początkowo były bardziej konwencjonalne - z ławeczkami, wytyczonymi alejkami do spacerów. Dopiero w okresie międzywojennym upowszechnił się nowy styl korzystania z parków, gdzie na centralnej olbrzymiej łące jedni czytają, drudzy grają w piłkę, inni opalają się. Taka swoboda wzięła się również z pewnych przemian obyczajowych, polegających na nowym podejściu do spędzania czasu z rodziną, zabaw z dziećmi. Wcześniej tego nie było; parki służyły grzecznym spacerom pod parasolką po Promenadzie. Z drugiej strony ludzie Zachodu są bardziej zakorzenieni w swoich miastach, we Wrocławiu poprzednie pokolenia nie czuły się "u siebie". Byli to ludzie, którzy potracili swoje miasta, ta aklimatyzacja musiała potrwać.

 

My jesteśmy trochę "z innej bajki" niż mieszkańcy Zachodu. Najlepszym tego przykładem jest trawnik, który widzę z okien Biblioteki na Piasku. Jest tutaj bulwar nad rzeką, którym lubią pospacerować turyści, ale jest też konkurencyjna ścieżka przez środek, każdego roku wydeptywana przez ludzi spieszących się do pracy lub na uczelnie. Od lat obserwuję, jak powtarza się ta sama sytuacja: służby miejskie stawiają kolejne tabliczki, sieją nową trawę, a mieszkańcy co roku w tym samym miejscu wydeptują nową dróżkę. Dlaczego nikt nie zastanowi się nad tym? Skoro ta ścieżka jest tak uparcie tworzona, to najwyraźniej jest potrzebna. Może więc warto coś z tym zrobić? Nie jestem za tym, żeby wszystko wybrukować, ale można przecież zmienić układ tego miejsca, wykorzystać ciekawe kamienie... Od tego są przecież projektanci, żeby wymyślali takie rozwiązania i zwracali uwagę na to, co się dzieje w mieście. Niech sobie ludzie idą, tak jak im pasuje. Skoro sytuacja ciągle się powtarza, to znaczy, że coś zostało źle pomyślane i może warto ją zmienić, zamiast wydawać pieniądze na kolejną trawę w przyszłym roku. W Europie coraz silniejsza staje się tendencja, żeby mieszkańcy współtworzyli swoje parki i decydowali o tym, jak mają one wyglądać, a projektanci tylko wychodzili naprzeciw ich potrzebom. Tak jest chociażby w Saarbrücken, w parku utworzonym na terenach dawnego portu.